poniedziałek, 9 grudnia 2013

Co mnie denerwuje w Anglii?

Dzisiaj trochę posmęcę, pomęczę i się poużalam! Czyli o tym od czego można tu dostać białej gorączki!

1. Monety. Każda normalna waluta na monetach ma dość duże i wyraźne cyferki, ale nie tutaj na pensach wartość jest napisana, poza tym 10 p jest większe niż 20 p, które wygląda w gruncie rzeczy bardzo niepozornie. Rozumiem, że dla rodowitych anglików nie jest to najmniejszym problemem bo najzwyczajniej w świecie do tego przywykli, ale dla mnie jest to istny koszmar.

2. Krany. O kranach w UK słyszało dużo osób, ale mimo to muszę o tym wspomnieć! Tutaj zamiast mieć normalnego kranu są dwa osobne z ciepłą i zimną wodą. Nie wiem kto wpadł na pomysł, że mycie rąk woda gorącą albo lodowatą jest przyjemne? Szukałam i wyszukałam kilka wytłumaczeń. Historyczne, początkowo były tylko krany z zimna wodą i gdy po jakimś czasie możliwym się stało posiadanie ciepłej wody po prostu dodali nowy kran. I zostało tak z tradycji. Druga opcja (tez połączona z historią) twierdzi, że typowo używa się dość wąskich rur do wody przez co ciśnienie musi być stosunkowo niskie przez co rozdzielono wodę ciepłą i zimną na dwa różne krany. Trzecia teza jest taka, że kran z zimną woda jest kranem z wodą pitną, której nie mieszamy z ciepłą wodą ponieważ bakterie rozwijają się szybciej w wodzie podgrzanej. Szczerze mówiąc nie wiem, czy którakolwiek teoria jest prawdziwa. I prawdę mówią mnie to nie obchodzi, wszystkie kraje europejskie zostały pobłogosławione darem wody letniej, a jakoś tutaj o takim wynalazku nie słyszeli...

3. Każde danie trzeba polać sosem. Nieważne czy mowa o mięsie, makaronie czy deserze. Najlepszy przykład brown sauce. Bardzo brytyjski, bardzo popularny, bardzo lubiany, bardzo bez smaku. Ale na tym się nie kończy, ciasta też trzeba czymś zlać najlepiej klejącym sosem toffi (sticky toffi sauce) albo kremem custard. Odpowiednik polskiego budyniu, podawany jednak zazwyczaj tylko w wersji waniliowej i trochę rzadszej od naszego odpowiednika. Ja nie twierdzę, że nie jadam niczego co jest polane sosem, ale jeśli wszystko musi być zalane wręcz pływające w czymś rzadkim, nie zawsze wyglądającym apetycznie, to raczej nie widzę w tym sensu.

4. Odwoływanie sociali. Social to spotkanie towarzyskie z innymi szkołami, najczęściej z płcią przeciwną. Jak wygląda w praktyce trudno stwierdzić, bo wszystkie nam odwołują. Bynajmniej nie ze złośliwości opiekunek domu tylko z braku zainteresowania. Angielki mają chyba swoje imprezy, a Chinki z niewiadomych przyczyn są bardzo oporne. Co jest najbardziej irytujące to chyba fakt, że potem po izolacji od świata wystarczy jeden praktykant z biologii i wszystkie dziewczyny się za nim obracają. Może po prostu wpisanie się na social jest obciachowe, nie wiem, w każdym razie żyjąc w tak małej szkole naprawdę ma się ochotę poznać kogoś nowego. 

5. Nauka języków. Przez rok uczyłam się francuskiego w polskim liceum, był to poziom rozszerzony (6 godzin w tygodniu) i widziałam efekty. Część z moich koleżanek klasy w tym roku jest na wymianie we Francji, a w większości zaczynały francuski od zera. W Anglii też mam 6 godzin francuskiego, moje koleżanki uczą się go od kilku dobrych lat i nie wyobrażam sobie, żeby były w stanie przeżyć w otoczeniu francuskojęzycznym. Nie umiem konkretnie napisać dlaczego, ale nauka języka tutaj to koszmar. 

Okej nawet ja się zmęczyłam tym marudzeniem Na poprawę humoru :)

Do usłyszenia
Weronika

1 komentarz:

  1. Również już miałam okazję być w tym kraju i na dobrą sprawę ja w ogóle bardzo lubię zwiedzanie. Jestem również zdania, że bardzo fajnie na stronie https://kioskpolis.pl/sezon-wiosna-lato-2021-jakie-ubezpieczenie-turystyczne-sprawdzi-sie-najlepiej/ opisano samo kwestię ubezpieczeń turystycznych.

    OdpowiedzUsuń